[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łapy. Chcesz tam iść?
Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niego, gdy
powoli rozluzniał stalowy uścisk ramion.
- To bandyci? - szepnęła, nadal przerażona, lecz jedno­
cześnie ciekawa, na kogo się natknęli.
Zachary przytknął palec do jej ust i uciszył ją wzrokiem.
Trzymając ją mocno za ramię, zaczął wraz z nią wycofywać
siÄ™ w stronÄ™ koni.
- Chciałam tylko na nich zerknąć - wyjaśniła, gdy, jej
zdaniem, znalezli się w bezpiecznej odległości.
- Jeszcze chwila i musiałabyś się z nimi zaprzyjaznić -
zauważył Zachary. Podsadził ją i prawie wepchnął na siodło.
- Teraz trzymaj buzię na kłódkę, dopóki ci nie powiem, że już
możesz się odezwać. Zrozumiałaś?
PrzygryzÅ‚a dolnÄ… wargÄ™ i kiwnęła gÅ‚owÄ…. W duchu mu­
siaÅ‚a przyznać, że Zachary sÅ‚usznie przywoÅ‚aÅ‚ jÄ… do porzÄ…d­
ku. Potulnie ruszyÅ‚a za nim, gdy skierowaÅ‚ konia w prze­
ciwnym kierunku. Przejechali w milczeniu jakieÅ› trzy kilo­
metry.
- ByÅ‚o ich chyba okoÅ‚o pięćdziesiÄ™ciu - oÅ›wiadczyÅ‚ Za­
chary, odwracajÄ…c siÄ™ do niej. - Dzisiaj wieczorem powinni­
śmy zachować wyjątkową ostrożność.
Wiedziała, co to oznacza - nie rozpalą ognia i nie będzie
kawy. Zgarbiła się, przygnębiona tą perspektywą.
- Przecież nie mamy nic wartościowego - mruknęła. -
Co mogliby wziąć?
- Chociaż to bez sensu - Zachary łypnął na nią groznie
- niektórzy z nich pewnie polecieliby na ciebie. Oczywiście
wkrótce zrozumieliby swój kolosalny błąd, ale to niewiele by
ci pomogło. Mnie też.
Kristin westchnęła.
- No dobrze, przepraszam. Po prostu chciałam pomóc.
Myślałam o tym, co by się stało, gdyby cię złapano...
- I postanowiÅ‚aÅ› mnie ratować? PosÅ‚uchaj uważnie, księż­
niczko. Zrób nam obojgu przysługę i w przyszłości postępuj
tak jak do tej pory. Dbaj tylko o własną skórę, a resztę zostaw
w rękach opatrzności.
Ledwie powstrzymała się od ciętej riposty. Na moment
zacisnęła powieki, aby ukryć Å‚zy. Zachary znów niepotrzeb­
nie ją zranił. Nie spodziewała się, że będzie ją lubił. Tym
bardziej nie oczekiwała od niego przejawów miłości, lecz nie
byÅ‚a przygotowana na tyle niechÄ™ci. Nie Å‚udziÅ‚a siÄ™, że wczo­
rajsza intymność reaktywuje ich dawny zwiÄ…zek, liczyÅ‚a jed­
nak na trochę uprzejmości.
W końcu po opuszczeniu Kabrizu oboje mogą iść w swoją
stronę i zapomnieć, że kiedykolwiek się znali.
- Wybacz, Zachary - powiedziała, traktując przeprosiny
jak gałązkę oliwną.
Zciągnął koniowi cugle, aby jechać obok niej.
- Ja również trochÄ™ przesadziÅ‚em - przyznaÅ‚. - Nie powi­
nienem odzywać siÄ™ do ciebie w taki sposób. Ale gdy zoba­
czyłem, jak mnie mijasz i pakujesz się prosto do gniazda
żmij, po prostu przestałem panować nad sobą. Dlatego ja też
ciÄ™ przepraszam.
Uśmiechnęła się do niego.
- Dzięki za to, że mnie zatrzymałeś, zanim zdążyłam
zawrzeć nowe znajomości. - Z ulgą stwierdziła, że jednak
potrafią ze sobą gawędzić, nie skacząc sobie do oczu.
Po kilku godzinach jazdy zatrzymali siÄ™ na skromny
posiÅ‚ek, skÅ‚adajÄ…cy siÄ™ z suszonych owoców i kawaÅ‚ecz­
ków miÄ™sa. Kristin oddaÅ‚aby wszystko za soczystego po­
dwójnego cheeseburgera z porcją złocistych, chrupiących
frytek.
W oddali widać było małą wioskę, przytuloną do podnóża
gór. Odziani w ciemne stroje pracowici Kabryzyjczycy krzÄ…­
tali się w pobliżu swoich chat, z których kominów unosiły się
strużki dymu.
- Sądzisz, że to przyjazni krajowcy? - spytała Kristin,
żując liofilizowaną morelę.
- Ostatnio, gdy siÄ™ tu zatrzymaÅ‚em, byli nastawieni poko­
jowo, ale to mogÅ‚o ulec zmianie. Mam zamiar z nimi poroz­
mawiać i chciałbym, żebyś na razie została tutaj. - Popatrzył
na niÄ… surowo i pogroziÅ‚ jej palcem. - MówiÄ™ poważnie, Kri­
stin. Wytnij znowu jakiś głupi numer, a spiorę ci siedzenie
bambusowym prętem.
Zachary zawsze potrafiÅ‚ jÄ… zadziwić i pod wieloma wzglÄ™­
dami stanowiÅ‚ wielkÄ… niewiadomÄ…. Jednego Kristin byÅ‚a pew­
na - choćby nie wiem co zrobiła, nigdy by jej nie uderzył,
nawet w największym gniewie.
- Bambusy rosnÄ… tylko na poÅ‚udniu - przypomniaÅ‚a sÅ‚od­
ko, usiłując się nie roześmiać. - Obiecuję, że się stąd nie
ruszÄ™.
- Na pewno? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak. - Uwolniona od plecaka, z ulgÄ… poruszyÅ‚a obolaÅ‚y­
mi ramionami. - Na pewno.
Z futerału pod kurtką Zachary wyjął pistolet i kolbą do
przodu podał go Kristin.
- Postaram się wrócić jak najszybciej - obiecał. - Wez
to na wszelki wypadek. Jeśli ktoś ci zagrozi, bez wahania
strzelaj.
Jej dobry humor natychmiast wyparował. Kristin poczuła,
że blednie.
- Nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić. - Spróbowała
wetknąć pistolet z powrotem do ręki Zacharego. Nie przyjął
go-
- Po prostu nie zaglądaj do lufy - ostrzegł, wskoczył na
siodło i ruszył w kierunku wioski. Po chwili zniknął Kristin
z oczu.
Westchnęła ciężko i usiadła na wielkim głazie. Trzymała
pistolet między kolanami, skierowany lufą do dołu. Nigdy nie
miała do czynienia z bronią palną i teraz wcale nie czuła się
dzięki niej pewnie.
- Mam nadziejÄ™, że nie bÄ™dÄ™ musiaÅ‚a nikogo zastrzelić - po­
cieszyła się, a koń parsknął, jakby chciał to potwierdzić.
Zachary wrócił dopiero po godzinie. Kristin tak bardzo
ucieszyÅ‚a siÄ™ na jego widok, że aż wprawiÅ‚o jÄ… to w zakÅ‚opo­
tanie. Przez tÄ™ godzinÄ™ jej wyobraznia pracowicie produko­
wała coraz to czarniejsze wizje. Bała się, że wieśniacy okazali
siÄ™ nieprzyjazni i pojmali Zacharego, a ona musi ich zaatako­
wać, aby uratować go od losu gorszego niż śmierć.
Gdy Zachary podjechał bliżej, wyciągnęła rękę, trzymając
pistolet w dwóch palcach jak coś obrzydliwego.
Zachary zachichotał i kręcąc głową, zsiadł z konia.
- Masz. - Rzucił jej jakiś owinięty skórą pakunek.
- Co to? - Chwyciła zawiniątko i obróciła w dłoniach.
Emanowało duszącym, niemiłym zapachem. - Nawet mi nie
mów, co to za skóra - dodała pośpiesznie. - Wcale nie chcę
wiedzieć.
Zachary parsknął śmiechem.
- Nie jest gorsza od tych, na których wczoraj smacznie
spałaś.
KrzywiÄ…c siÄ™ niemiÅ‚osiernie z obrzydzenia, zdjęła z zawi­
niątka sznurek, starannie go złożyła i schowała do kieszeni
kurtki. Mógł się pózniej przydać do związania włosów.
W nieforemnym pakunku znalazła żółty czarczaf i szatę
z powiewnego materiału, podobną do tych, które w pałacu
nosiła Mai i inne kobiety. Suknia była piękna, ale zupełnie
nie nadawała się do konnej jazdy. Kristin pytająco spojrzała
na Zacharego.
- Ten strój może ci się przydać, gdybyś musiała udawać
Kabryzyjkę - wyjaśnił, odwracając wzrok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grecja.xlx.pl