[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Bo jest ksiądz taki miły.
- Przepraszam. - Po głosie poznałam, że mówił poważnie. -
Ja... tak, rzeczywiÅ›cie odczuwam bóle w żebrach. Och, Susan­
nah. Słyszałaś nowiny?
- Które? To, że wybrano mnie na wiceprzewodniczącą klasy,
czy to, że rozwaliłam szkołę wczoraj w nocy?
185
- Nic z tego. U Louisa Stevensona zwolniÅ‚o siÄ™ jedno miej­
sce dla Bryce'a. Przeniesie siÄ™ tam, jak tylko bÄ™dzie w stanie cho­
dzić.
- Ale... - To żaÅ‚osne, wiem, ale poczuÅ‚am siÄ™ skonsterno­
wana. - Ale Heather odeszła. Nie musi się przenosić.
- Heather mogÅ‚a odejść - powiedziaÅ‚ Å‚agodnym tonem oj­
ciec Dominik - ale jej pamięć trwa wśród tych, których... do-
tknęłajej śmierć. Nie możesz chyba mieć do chłopaka pretensji
o to, że chce zacząć od nowa w innej szkole, gdzie nikt nie bÄ™­
dzie szeptał za jego plecami?
Ja na to, bez specjalnego entuzjazmu, myÅ›lÄ…c o miÄ™kkich ja­
snych włosach Bryce'a:
- Pewnie nie.
- Podobno do poniedziałku dojdę do siebie na tyle, że będę
mógÅ‚ wrócić do pracy. Czy możemy siÄ™ spotkać w moim gabi­
necie?
- Pewnie tak - odparłam z równym zapałem co poprzednio.
Ojciec Dominik zdawał się tego nie zauważać.
- Do zobaczenia zatem - powiedziaÅ‚. Zanim odÅ‚ożyÅ‚am sÅ‚u­
chawkÄ™, usÅ‚yszaÅ‚am jeszcze, jak mówi: - Och, Susannah. Po­
staraj się w międzyczasie nie rozwalić tego, co zostało ze szkoły.
- Ha, ha - mruknęłam i rozłączyłam się.
Siedząc na ławie przy oknie, oparłam podbródek na kolanach
i zapatrzyÅ‚am siÄ™ na krzywiznÄ™ zatoki po drugiej stronie doli­
ny. Słońce zachodziło powoli. Mój pokój opromieniło złoto-
-czerwone światło, a niebo wokół słońca wydawało się pasiaste.
Kolorowe chmury - niebieskie, fioletowe, czerwone i pomaraÅ„­
czowe - wyglÄ…daÅ‚y jak wstążki, które widziaÅ‚am kiedyÅ› powie­
wajÄ…ce na majowym palu podczas renesansowego jarmarku.
Przez otwarte okno wpadał zapach morza. Nadmorska bryza
niosÅ‚a wysoko na wzgórza, tam, gdzie siedziaÅ‚am, sÅ‚ony aro­
mat.
186
ZastanawiaÅ‚am siÄ™, czy Jesse też tak siedziaÅ‚ w oknie, wdy­
chajÄ…c zapach oceanu, zanim umarÅ‚. Zanim, czego byÅ‚am pew­
na, kochanek Marii de Silvy, Felix Diego, zakradł się do pokoju
i zabił go.
Jakby czytając w moich myślach, Jesse zmaterializował się
o kilka kroków ode mnie.
- Rany! - zawołałam, przyciskając rękę do serca, które biło tak
mocno, że bałam się, że eksploduje. - Czy ty musisz to robić?
Opierał się nonszalancko o słupek przy moim łóżku.
- Przykro mi - powiedział. Ale widać było, że to nieprawda.
- Słuchaj, jeśli mamy, w pewnym sensie, mieszkać razem,
musimy wypracować pewne zasady. A zgodnie z zasadą numer
jeden nie możesz mnie w ten sposób zaskakiwać.
- A jak mam dawać znać o swojej obecności? - zapytał Jesse
ze śmiejącymi się oczami.
- Nie wiem. Czy mógÅ‚byÅ›, na przykÅ‚ad, brzÄ™czeć Å‚aÅ„cucha­
mi?
Pokręcił głową.
- Nie sądzę. Jaka byłaby zasada numer dwa?
- Zasada numer dwa... - Głos mi zamarł, kiedy tak na niego
patrzyłam. To nie w porządku. Naprawdę nie. Zmarli faceci nie
powinni być tacy przystojni jak Jesse, którego twarz opromie­
niaÅ‚o w tej chwili zachodzÄ…ce sÅ‚oÅ„ce, uwydatniajÄ…c jej regular­
ne rysy...
Uniósł brew, tę z blizną.
- Coś nie tak, querida? - zapytał.
Popatrzyłam na niego uważnie. Było jasne, że nie zdaje sobie
sprawy, że wszystko wiem. ChciaÅ‚am go o to zapytać, ale wÅ‚aÅ›­
ciwie nie chciałam się niczego dowiadywać. Coś trzymało
Jessego na tym Å›wiecie, nie dajÄ…c mu przejść do tego, do któ­
rego należaÅ‚, a to coÅ›, jak przeczuwaÅ‚am, wiÄ…zaÅ‚o siÄ™ bezpoÅ›red­
nio ze sposobem, w jaki umarł. Ponieważ jednak wyraznie nie
187
zależało mu na tym, żeby o tym dyskutować, uznałam, iż to nie
mój interes.
Coś takiego zdarzyło mi się po raz pierwszy. Zazwyczaj nie
mogÅ‚am opÄ™dzić siÄ™ od duchów, które domagaÅ‚y siÄ™ mojej po­
mocy. Ale nie Jesse.
Przynajmniej na razie.
- Pozwól, że ciÄ™ o coÅ› zapytam - odezwaÅ‚ siÄ™ Jesse tak nie­
spodziewanie, że przez chwilÄ™ myÅ›laÅ‚am, że czyta w moich my­
ślach.
- O co? - zapytałam ostrożnie, odrzucając magazyn i wstając.
- Zeszłej nocy, kiedy ostrzegłaś mnie przed pójściem do
szkoły, ponieważ zamierzałaś odprawić egzorcyzmy...
Otworzyłam szeroko oczy.
- Tak?
- Dlaczego mnie ostrzegłaś?
Roześmiałam się z ulgą. Tylko o to mu chodzi?
- Ostrzegłam cię, bo gdybyś się tam zjawił, wessałoby cię do
innego świata jak Heather.
- Ale czy to nie byÅ‚by doskonaÅ‚y sposób, żeby siÄ™ mnie po­
zbyć? Miałabyś pokój dla siebie, dokładnie tak, jak sobie życzysz.
Popatrzyłam na niego przerażona.
- Ale to byłoby... to byłoby nieuczciwe!
Uśmiechnął się.
- Rozumiem. Wbrew zasadom?
- Owszem - odparłam. - Pewnie, że tak.
- A więc ostrzegłaś mnie... - zrobił krok w moją stronę -
...ponieważ odrobinę mnie polubiłaś?
Poczułam ze zgrozą, że się czerwienię.
- Nie. Nic podobnego. PróbujÄ™ po prostu postÄ™pować zgod­
nie z zasadami. Które ty złamałeś, nawiasem mówiąc, budząc
Dawida.
Jesse podszedł o krok bliżej.
188
- MusiaÅ‚em. PowiedziaÅ‚aÅ›, że nie mogÄ™ sam przyjść do szko­
ły. Jaki miałem wybór? Gdybym nie wysłał ci brata na pomoc -
stwierdził - byłabyś w tej chwili odrobinę nieżywa.
Zdawałam sobie, niestety, sprawę, że ma rację. Nie miałam
jednak zamiaru przyznawać mu tego.
- A skąd. Panowałam nad wszystkim. Ja...
- Nad niczym nie panowaÅ‚aÅ› - zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ Jesse. - Wpako­
wałaś się tam bez żadnego planu, bez jakiegokolwiek...
- Miałam plan. - Zrobiłam jeden zamaszysty krok w jego
stronÄ™ i nagle stanÄ™liÅ›my praktycznie nos w nos. - Kim ty je­
steÅ›, żeby twierdzić, że nie miaÅ‚am planu? RobiÄ™ to od lat, rozu­
miesz? Od lat. I nigdy nie potrzebowałam pomocy. Od nikogo.
A na pewno nie od kogoÅ› takiego jak ty.
Przestał się nagle uśmiechać. Na jego twarzy malowała się
wściekłość.
- Takiego jak ja? Jak ty mnie nazwałaś? Od kowboja?
- Nie. Od kogoÅ›, kto jest martwy.
Jesse drgnął, jakbym go uderzyła.
- Ustalmy, że zgodnie z zasadÄ… numer dwa ty siÄ™ nie wtrÄ…­
casz w moje sprawy, a ja w twoje - powiedziałam.
- Zwietnie-odparł Jesse krótko.
- Zwietnie - powtórzyłam. - I dziękuję.
Nadal był wściekły. Zapytał nadąsanym głosem:
- Za co?
- Za uratowanie mi życia.
Gniew natychmiast zniknął z jego twarzy. Przestał marszczyć
brwi.
A potem wyciągnął ręce i położył je na moich ramionach.
Gdyby wbiÅ‚ we mnie widelec, chyba nie byÅ‚abym taka zdu­
miona. PrzyzwyczaiÅ‚am siÄ™ do radzenia sobie z duchami za po­
mocą pięści, ale nie przyzwyczaiłam się do tego, że patrzą na
mnie tak, jakby... jakby...
189
Cóż, jakby chciały mnie pocałować.
Zanim jednak zdążyłam zastanowić się, co dalej - zamknąć
oczy i poddać się jego woli czy też powołać na zasadę numer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grecja.xlx.pl